Pięć lat temu w szklanym wieżowcu w Detroit szefowie General Motors zdecydowali - z powodu kryzysu zmniejszamy produkcję samochodów.
To samo, w innych szklanych wieżowcach, powiedzieli szefowie innych koncernów motoryzacyjnych. Ich fabryki stanęły tylko na kilka tygodni. Za to polskie zakłady Fa Krosno, dostawca sprężyn gazowych do samochodów, stanęły na skraju upadku. W ciągu jednego tygodnia zamówienia spadły o 70 proc. Jednocześnie firma dostała unijne dofinansowanie na nową inwestycję. Ale zanim Unia wypłaciłaby jej 5 mln zł, sama z własnej kieszeni musiała wyłożyć milionów siedem. Co można zrobić w takiej sytuacji?
- Naszym pierwszym krokiem było odebranie sobie pensji. Cały zarząd i nasze żony pracowaliśmy kilka miesięcy bez wynagrodzenia. Potem rozmawialiśmy z pracownikami. Zgodzili się na krótszy czas pracy i niższe wypłaty. Prosiliśmy też miasto o odroczenie płatności lokalnych podatków. Nie mieliśmy skąd wziąć pieniędzy na inwestycje. Banki nie chciały dać nam kredytu. Pamiętam, jak leżałem w łóżku i podliczałem, ile może być wart nasz dom. Musieliśmy poręczać kredyty osobistym majątkiem. Nasze żony zrobiły to samo. Gdyby wtedy coś nie wyszło, wszyscy zostalibyśmy z niczym - opowiada Leszek Waliszewski, prezes zarządu Fa Krosno.
Więcej w serwisie "Gazety Wyborczej".
To samo, w innych szklanych wieżowcach, powiedzieli szefowie innych koncernów motoryzacyjnych. Ich fabryki stanęły tylko na kilka tygodni. Za to polskie zakłady Fa Krosno, dostawca sprężyn gazowych do samochodów, stanęły na skraju upadku. W ciągu jednego tygodnia zamówienia spadły o 70 proc. Jednocześnie firma dostała unijne dofinansowanie na nową inwestycję. Ale zanim Unia wypłaciłaby jej 5 mln zł, sama z własnej kieszeni musiała wyłożyć milionów siedem. Co można zrobić w takiej sytuacji?
- Naszym pierwszym krokiem było odebranie sobie pensji. Cały zarząd i nasze żony pracowaliśmy kilka miesięcy bez wynagrodzenia. Potem rozmawialiśmy z pracownikami. Zgodzili się na krótszy czas pracy i niższe wypłaty. Prosiliśmy też miasto o odroczenie płatności lokalnych podatków. Nie mieliśmy skąd wziąć pieniędzy na inwestycje. Banki nie chciały dać nam kredytu. Pamiętam, jak leżałem w łóżku i podliczałem, ile może być wart nasz dom. Musieliśmy poręczać kredyty osobistym majątkiem. Nasze żony zrobiły to samo. Gdyby wtedy coś nie wyszło, wszyscy zostalibyśmy z niczym - opowiada Leszek Waliszewski, prezes zarządu Fa Krosno.
Więcej w serwisie "Gazety Wyborczej".