Spowolnienie gospodarcze odbije się na popycie na nowe auta. Ucierpią na tym też polskie fabryki samochodów, które muszą się liczyć ze spadkiem zamówień.
O cięciach kosztów mówią wszyscy: od Toyoty po Chryslera. Producenci oficjalnie już się domagają pomocy publicznej. Po tym, jak coraz bardziej się zmniejszająca Wielka Trójka z Detroit otrzymała od władz USA 25 mld dolarów wsparcia, Europejczycy chcą 40 miliardów. - A kto nam pomoże? - pytają przedstawiciele Mazdy, Nissana i Toyoty.
Producenci samochodów borykają się z jednej strony ze spadkiem popytu, bo ich potencjalnym klientom coraz rzadziej przychodzi do głowy myśl o kupieniu nowego auta, z drugiej z bardzo wysokimi cenami surowców – stali, aluminium, platyny i naturalnie ropy naftowej. Dlatego właśnie chcą być traktowani tak jak sektor bankowy.
Polskie fabryki także muszą się liczyć ze spadkiem zamówień i z towarzyszącymi im zwolnieniami. Liczbę pracowników w polskich fabrykach zmniejszyła już Toyota. Szefowie General Motors, jeszcze niedawno tak zadowoleni z rozpoczęcia produkcji w warszawskiej FSO, już nie mówią o ewentualnym zwrocie pomocy publicznej i zwiększeniu produkcji ponad uzgodnione z Komisją Europejską 150 tysięcy aut rocznie.
Tańsza praca i niższe koszty produkcji w Chinach, Rosji, Indiach i Europie Środkowej przestały być już atrakcją. W Chinach też spada popyt, auta produkowane w Rosji sprzedawane są praktycznie wyłącznie na tym rynku, w Europie Środkowej koszty rosną, a prawdziwym szokiem było dla światowej motoryzacji zmuszenie Taty do zamknięcia jednej z indyjskich fabryk.
Więcej w dzisiejsze "Rzeczpospolitej".